sobota, 5 grudnia 2015

Chapter 1

"Są pożegnania, na które nigdy nie będziemy gotowi.
Są słowa, które zawsze będą wywoływać morze łez.
I są takie osoby na myśl, o których zawsze zasypie nas lawina wspomnień."


Violetta
Violetta,Leon!-wita nas Alice.-Wejdźcie, zapraszam-dodaje.
-Hej Alice-mówię delikatnie całując przyjaciółkę w policzek.
-Alice-wita się z nią również szatyn.
-Chcecie się czegoś napić?Herbaty,kawy,soku,wody?-pyta.
-Ja poproszę wodę-mówię.
-Ja to samo-dodaje szatyn.
-Dobrze, to wy idźcie do salonu, tam czeka już Melissa,Jake i Troy-wyjaśnia.Razem z Leonem kierujemy się do salonu rudowłosej.
-Hej-witamy się z pozostałymi.
-No w końcu!Już nie mogliśmy się na was doczekać-mówi Jake.
-Nie przesadzaj, nie spóźniliśmy się przecież-zaprzecza Leon.
-No wiem, po prostu stęskniłem się za tymi naszymi spotkaniami.
-Przestańcie już sobie słodzić.Może zjecie coś?Alice zrobiła przepyszny sernik.Normalnie nigdy bym się nie spodziewał tego po mojej narzeczonej, a jednak udało jej się-śmieje się Troy.
-No wiesz co!-Oburza się Melissa.-Alice przecież świetnie gotuje-broni przyjaciółkę.
-Yyy...tak, chyba tylko dla ciebie-mówi.-Żartuję-dodaje po chwili widząc, że Mel nadal chce się kłócić.
-O czym gadacie?-zadaje nam pytanie Ali zjawiając się w salonie z dwiema wodami na tacy.-Proszę, jedna dla ciebie i jedna dla ciebie-stawia przed nami napoje po czym odstawa tacę na szafkę stojącą pod oknem.-Więc, o czym gadacie?-pyta ponownie kiedy na jej poprzednie pytanie nikt nie udzielił odpowiedzi.
-O tobie i o tym jak świetnie gotujesz-kłamie.
-No właśnie-przytakuje Mel puszczając do mnie oczko.-Violu właśnie miałam do ciebie sprawę-mówi nagle Mel.
-Jaką?-pytam ciekawa.
-Dałabyś radę upiec mi tort w kształcie takiej małej kaczuszki?-pyta pokazując rękami wielkość kaczki.
-Kaczuszki?-pyta Jake.
-Mój siostrzeniec ma za dwa tygodnie urodziny i uwielbia kaczki.Chciałam mu sprawić przyjemność i pomyślałam, że może Viola mi pomoże-wyjaśnia
-Jasne, wpadnij do mnie jak będziesz miała czas to wszystko ustalimy-zgadzam się.
-Okej, dziękuję kochana-Mel posyła mi szczery uśmiech.
-Potrafisz upiec tort w kształcie kaczki?-pyta Jake rozbawiony pomysłem Melissy.
-Ona potrafi wszystko-odpowiada mu Leon
-Nie prawda, nie przesadzaj-zaprzeczam.
-Tak,tak.Nie kłóć się ze mną, bo to ja mam tutaj rację-śmieje się.
-Nie prawda!-zaczynam się z nim kłócić.
-No to powiedz mi, kiedy ostatnio nie wyszedł ci jakiś tort albo babeczka i wszystkie te wypieki?-pyta.
-Wtedy kiedy...no dobra, nigdy nie miałam żadnej wpadki, ale to nie znaczy, że nie mogę mieć-udaje mi się wybrnąć.
-Nie będziesz miała-posyła mi uroczy uśmiech.
-Skąd wiesz?
-Bo wiem.Bo jesteś idealna i zawsze wszystko wychodzi ci perfekcyjnie-wyjaśnia.-Zaraz wracam, muszę sprawdzić czy dobrze zaparkowałem motor, bo z tego pośpiechu to nigdy nic nie wiadomo-mówi szatyn.
-Okej-odpowiadamy wszyscy jednocześnie.
-Jesteście strasznie słodcy jak się tak kłócicie-mówi Melissa.
-Tak, jak brat i siostra-mówię-Muszę iść do łazienki-dodaje po czym ruszam do wcześniej wspomnianego pomieszczenia.

Leon
Już jestem-mówię wchodząc do salonu.-Gdzie jest Viola?-pytam.
-Poszła do łazienki-wyjaśnia mi Troy.
-Leon, powiedziałeś Violi już, że wyjeżdżasz pojutrze na rok do Francji?-pyta Jake.
-Co?-słyszę jej kruchy głos.Odwracam się po czym patrzę na nią.Jest smutna.
-Violetta ja...-chcę coś powiedzieć, ale kompletnie nie wiem co mogę powiedzieć w takiej sytuacji.Szatynka wychodzi głośno trzaskając za sobą drzwiami.
-Violetta zaczekaj!-wybiegam za nią.
-Nie odzywaj się do mnie!-mówi zdenerwowana.
-Przepraszam cię.
-Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć?!Jutro, dzień przed twoim wyjazdem?!A może godzinę przed?!
-Violu daj mi wyjaśnić-próbuję dojść do słowa.
-Nie mam ochoty teraz gadać!-mówi po czym ruszya przed siebie.Zanim się opamiętuje, dziewczyna wsiada do taksówki.Zaczynam biec w jej stronę jednak nie zdążam.Jest za późno...odjechała.

Violetta
Siedząc na kanapie ciągle biję się z myślami.Dlaczego mi wcześniej nie powiedział?Kompletnie tego nie rozumiem.Przecież chyba w końcu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, a przyjaciele podobno mówią sobie o wszystkim.Jak ja sobie poradzę bez niego cały rok?Przecież już teraz za nim tęsknie, a minęło zaledwie kilka godzin od naszego ostatniego spotkania.Cały rok.Całe dwanaście miesięcy.Całe trzysta sześćdziesiąt pięć dni.Czuję, że mam mokre policzki.Dopiero teraz orientuje się, że łzy swobodnie opadają na moją turkusową poduszkę, do której jestem wtulona.Czuję się cholernie źle.Z jednej strony jestem na niego zła, ale z drugiej nie wyobrażam sobie bez niego choćby jednego dnia.Dźwięk pukania do drzwi wyrywa mnie z moich przemyśleń.Wiem, że to on.Nie mam ochoty teraz z nim rozmawiać.Nie chcę, aby zobaczył, że płaczę.Słyszę dźwięk otwierającego się zamka w moich drzwiach.Cholera!Nie potrzebnie dałam mu moje zapasowe klucze.Pospiesznie ocieram mokre od łez policzki.
-Violetto-mówi po czym siada obok mnie.-Płakałaś?-wiedziałam, że zauważy.
-O co chodzi?O co chodzi z tym wyjazdem do Francji?-próbuję zmienić temat.
-Kiedyś wysłałem tam swoje zdjęcia, te z Buenos Aires.Spodobały się jednemu właścicielowi popularnego magazynu i chce,abym dla niego pracował przez rok.A później kto wie, może kiedyś zaproszę cię na własną wystawę.
-Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?-zadaję mu pytanie.Czuję jak łzy napływają mi do oczu.
-Nie powiedziałem ci, bo to jeszcze nic postanowionego.Violetto,wystarczy jedno twoje słowo i zostanę tutaj.Zostanę z tobą-mówi zakładając niesforny kosmyk moich włosów za ucho.
Choć głos w mojej głowie krzyczał: Zostań, potrzebuję cię tutaj!Nie wytrzymam bez ciebie Leon!Zostań ze mną, nie wyjeżdżaj proszę...
To wiem, że to dla niego wielka, naprawdę ogromna szansa i muszę pozwolić mu jechać.To jego marzenie, które nareszcie się spełniło.Po tym co przeżył w swoim życiu naprawdę na to zasługiwał.
-Masz do mnie cały czas dzwonić!-wymuszam na swojej twarzy uśmiech.
-Jesteś tego pewna?Mam jechać?
-Tak-ledwo udaje mi się wydusić z siebie to słowo.
-Będę do ciebie cały czas dzwonił,obiecuję ci, że będziemy cały czas w kontakcie-mówi.-Muszę iść, załatwić jeszcze parę spraw związanych z wyjazdem-powiedział podnosząc się z kanapy.
-Leon-mówię nagle.
-Tak?
Nic nie powiedziałam, po prostu wstałam i wtuliłam się w niego.On mocno przyciska mnie do siebie.Czuję bicie jego serca.Czuję jego cudowne perfumy.Czuję jego oddech na swojej skórze.Tak bardzo chcę, żeby ze mną został jednak wiem, że nigdy nie wybaczyłabym sobie gdybym zrujnowała jego marzenia.Nigdy.

1 dzień później
Przed wejściem do klubu delikatnie poprawiam swoją czarną sukienkę.Mam się tutaj spotkać z Leonem,Melissą,Jakeiem,Alice i Troyem.To ma być pożegnanie.
-Hej-mówię kiedy ich spostrzegam.
-Hej piękna, ślicznie wyglądasz-mówi Leon po czym daje mi buziaka w polik.
-Hej Violu-wita mnie Mel.
-Leon ma rację, wyglądasz przepięknie-komplementuje mnie Jake.
-Tak,przepięknie-popiera go Troy.
-Jakie z was podrywacze.Chodźmy już do tego klubu Violu-śmieję się Alice.
Kiedy wchodzimy do klubu Alice, Troy, Jake i Mel od razu ruszają na parkiet.Ja i Leon siadamy przy barze.Szatyn zamawia dla nas drinki.Chcę tego uniknąć, bo mam naprawdę słabą głowę do alkoholu, jednak po dłuższym namyśle zgadzam się na wypicie trunku.Ile drinków wypiliśmy?Nie pamiętam, przestałam liczyć przy piątym.

1 dzień później
Budzę się.Czuję, że jestem naga.Co do cholery wydarzyło się poprzedniej nocy?!Czuję, że obok mnie ktoś leży.Odwracam się.Widzę go.Właściwie nie mam pojęcia kto to.Jakiś nagi mężczyzna leży obok mnie w obcym łóżku.Gorzej być nie może-pomyślałam.Wstałam i założyłam moje ciuchy, które porozrzucane były po podłodze.Na palcach wychodzę z pokoju.Schodzę schodami i spostrzegam, że jestem w klubie.Tym samym, w którym byliśmy wczoraj.Nie miałam pojęcia, że tutaj na górze są jakieś sypialnie.No cóż...teraz już wiem.Nie mogę uwierzyć, że swój pierwszy raz przeżyłam z jakimś obcym gościem.Na samą myśl o tym chciało mi się wymiotować.
-Hej piękna-słyszę kiedy wchodzę do swojego mieszkania.Odwróciłam się i wtuliłam się w szatyna.Potrzebowałam tego teraz.To, co zrobiłam było wstrętne.Jak ja mogłam przespać się z jakimś obcym gościem?!Najgorsze było to, że kompletnie nic nie pamiętałam z wczorajszego wieczoru.
-Co się stało?-pyta delikatnie gładząc mój polik kciukiem.
-Nic, nic się nie stało-kłamię.
-Przecież widzę, znam cię Violu-powiedział patrząc mi prosto w oczy.Kiedy tak patrzy na mnie tymi swoimi zielonymi oczami,czuję, że kolana mi miękną.Przez chwilę wątpie, że zdołam się jeszcze utrzymać na swoich nogach.Boże jak mi go będzie brakować!
-Violu, ziemia do ciebie!-jego głos przywraca mnie do rzeczywistości.
-Będę za tobą tęsknić-mówię.
-Chodź tutaj do mnie-mówi po czym przyciągnął mnie delikatnie do siebie i mocno tuli do siebie.
-Ja też będę za tobą tęsknić.Nawet nie wiesz jak bardzo-wyznaje.-Gdzie byłaś?Nie było cię rano w mieszkaniu.Martwiłem się-mówi po chwili.
-Musiałam coś załatwić w kawiarni-kłamie.Nie mogłam mu powiedzieć, że przespałam się z obcym facetem.Po prostu nie mogłam.-Pamiętasz coś z wczoraj?-pytam ciekawa.
-Nie, nie pamiętam nic do momentu kiedy siedzieliśmy przy barze i piliśmy-wyjaśnia.-A ty?Pamiętasz coś może?
-Nie,niestety nie-odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Obudziłem się dziś rano w swoim łóżku w mieszkaniu z kompletną pustką w głowie-dodaje szatyn.
-Pomóc ci się spakować?-zmieniam temat.
-Wolę, żebyś wygodnie usiadła na łóżku i dotrzymała mi towarzystwa-uśmiecha się po czym razem wchodzimy do środka.

-Na pewno wziąłeś wszystko?-pytam kiedy jesteśmy już na lotnisku.
-Tak, na pewno-uspokaja mnie.
-Jakbyś się za mną stęsknił to zadzwoń, przylecę do ciebie-śmieje się Jake.
-A ja razem z nim-dodaje Troy.
-Będę na was czekał-mówi.-Będę czekał na ciebie-szepcze mi do ucha.Uśmiecham się na te słowa.
-Pasażerowie lotu numer 628 proszeni są do odprawy za dziesięć minut.Nie.Właśnie tak to sobie wyobrażałam.Za moment Leon wyleci do Francji na cały rok.Łzy zaczynają napływać mi do oczu.
-Siema stary!Trzymaj się tam jakoś!-żegna się z nim Troy.
-Baw się dobrze!-mówi Jake.
-Leon!Pamiętaj, żeby zadzwonić do nas jak dolecisz na miejsce!Do zobaczenia za rok!-przytula go Mel.
-Mel,Ali pamiętacie o mojej prośbie?-pyta.Jakiej prośbie?Czyżbym o czymś nie wiedziała?
-Tak,tak pamiętamy-mówią równocześnie.
-Będziemy tęsknić!-żegna go Alice.Teraz moja kolej.Wiedziałam, że nie wytrzymam i się rozpłaczę.To było do przewidzenia.Nie chciałam się z nim żegnać, choć wiedziałam, że nie robię tego na zawsze.Za dwanaście miesięcy znów się zobaczymy.Może nawet niedługo go odwiedzę.Jeśli będzie mnie na to stać...Jake,Mel,Ali i Troy zostawili nas samych pod pretekstem kupienia czegoś w automacie.Łzy zaczynają spływać po moich bladych policzkach.
-Nie płacz proszę-mówi po czym ociera moje łzy.-Nawet się nie obejrzysz i minie dwanaście miesięcy.I wrócę.Wrócę do ciebie.Obiecuję-powiedział patrząc mi prosto w oczy.Delikatnie muskał kciukiem mój polik.
-Będę za tobą tęsknić-wyznaje.
-Ja za tobą też-powiedział po czym czule pocałował mnie w czoło.
-Pasażerowie lotu numer 628 proszeni są do odprawy za 5 pięć minut-usłyszeliśmy ponownie.
-Dasz sobie radę tutaj?-spytał.
-Ta,tak-wydukuje niepewnie.-A ty?Dasz sobie radę tam, zupełnie sam?
-Mam nadzieję-mówi-Gdybyś potrzebowała czegoś masz moje zapasowe klucze do mieszkania prawda?
-Tak, tak mam.
-Wiesz, że byłaś, jesteś i zawsze będziesz najważniejszą osobą w moim życiu?-pyta delikatnie zakładając niesforny kosmyk moich włosów za ucho.
-Ty też jesteś najważniejszy w moim życiu-wyznaje mu.-Nie wiem jak dam sobie bez ciebie radę Leon-dodałam.
-Pamiętaj, że wystarczy jedno twoje słowo i wrócę do ciebie.Będziesz o tym pamiętać?
-Tak, będę.
-Pasażerowie lotu numer 628 proszeni są do odprawy.
To jet ten moment.Moment, w którym muszę pożegnać się z kimś kto jest dla mnie najważniejszy.
Szatyn nic nie powiedział.Przytulił mnie mocno, a ja wtuliłam się.Chciałabym na zawsze pozostać w jego ramionach.Nie chcę, żeby mnie z nich wypuścił.Nie teraz.
-Będę tęsknić-mówi dając mi czułego buziaka w polik.Pospiesznie otarłam łzy.
-Ja też.
-Muszę już iść-mówi smutny.
-Do zobaczenia za rok-wymuszam uśmiech na swojej twarzy, aby choć trochę dodać mu otuchy.
-Do zobaczenia-mówi posyłając mi uroczy uśmiech.Chwyta swoją walizkę po czym rusza w stronę bramek.
Ostatni raz macha mi na pożegnanie i znika z moich oczu...

_________________________________________________________________________________
Hej wszystkim ^^
Oto rozdział 1.
Mam nadzieję, że choć trochę się spodobał ^^
Pisałam go naprawdę bardzo długooo...
Nasz Leon wyjechał już w pierwszym rozdziale...
Hmmm....wiem, że to może nie najlepszy początek, ale zaufajcie mi :D
Nie będę już przedłużać.
xoxoxo
rosie
PS.Jeśli zostawisz po sobie ślad w komentarzu, naprawdę zmotywujesz mnie do napisania następnego rozdziału :)


niedziela, 4 października 2015

Prologue

"Czasami nie dostrzegamy osoby,
która mogłaby uczynić nas najbardziej szczęśliwymi,
choć ta czeka cierpliwie"


Violetta Castillo.Dwudziestoletnia  kobieta, która nigdy nie miała łatwo w życiu.Jej mama zmarła kiedy dziewczyna miała zaledwie osiem lat.Nigdy nie zapomni tego dnia kiedy w dzień swoich ósmych urodzin wbiegła radośnie do sypialni rodziców i próbowała obudzić swoją mamę...Nie udało jej się.Nigdy więcej nie mogła z nią porozmawiać, przytulić się do niej, zasięgnąć po radę.Miała tatę, to prawda jednak to nigdy nie było to samo.Rok później, kiedy Vilu wróciła od przyjaciółki w domu nie zastała już swojego ojca.Odszedł, zostawił ją...Można powiedzieć, że po prostu stchórzył, bo nie dawał sobie rady z córką.To wszytko go przerosło.W domu zastała tylko swojego wujka.Zabrał ją do siebie nie dając jej żadnych sensownych wyjaśnień.Powiedział jej, że tata wyjechał odpocząć...Tylko, że on nigdy nie wrócił.Trudno było jej bez obu rodziców.Tylko jej wujek próbował jakoś dać jej szczęśliwe dzieciństwo.Nie zawsze mu się to udawało jednak dziewczyna zawdzięczała mu wszystko.Kiedy miała jedenaście lat poznała Leona.Siedziała wtedy na huśtawce i myślała o swojej mamie.Była smutna i przygnębiona.Chłopiec usiadł na drugiej huśtawce obok niej.
-Dlaczego jesteś smutna?-spytał mnie.
-Moja mama...jej już nie ma.Bardzo za nią tęsknie-wyjaśniłam mu.
-Jest tutaj-powiedział.
-Gdzie?-spytałam.
-O tutaj-powiedział przykładając swoją małą rękę do serca.
-Tak myślisz?
-Ja tak nie myślę, ja to wiem.Nigdy nie poznałem swoich rodziców, oddali mnie do domu dziecka zaraz po urodzeniu.Wiem jednak, że było im ciężko.Byłem ich ósmym dzieckiem, a wtedy mieli ogromne problemy finansowe.Cztery lata temu dowiedziałem się, że mieli wypadek samochodowy.Zginęli na miejscu.Wiem też, że mnie kochają i zawsze będą przy mnie.Czuwają nade mną i pilnują, aby nic złego mi się nie stało.Tak samo jest z twoją mamą.
-Teraz wychowuje mnie wujek, bo tata zniknął dwa lata temu.A ty?Masz kogoś bliskiego?
-Ja, ja nie mam nikogo...Razem z innymi dzieciakami przyszedłem tutaj teraz, bo pani zawsze przychodzi z nami tutaj we wtorki.Mieliśmy zmienić plany i przyjść tutaj wczoraj.Byłem zawiedziony, że wczoraj tutaj nie przyszliśmy, jednak teraz jestem szczęśliwy-powiedział.
-Dlaczego?-zapytałam.
-Bo gdybym przyszedł tu wczoraj, a nie przyszedłbym tutaj dziś...nie spotkałbym cię-wyjaśnił posyłając mi uroczy uśmiech.
-Będziesz tutaj przychodzić we wtorki tak?
-Tak-odpowiedział.
-W takim razie ja też.Zawsze będę tutaj, na tej huśtawce-powiedziałam.
-A ja tutaj, na tej huśtawce-uśmiechnął się.

Nikt pewnie by się nie spodziewał, ale oni dotrzymali sobie obietnicy.Zawsze spotykali się na placu zabaw, na huśtawkach we wtorki.Po jakimś czasie bardzo się zaprzyjaźnili i trudno było im wytrzymać bez siebie do kolejnego dnia, w którym będą mogli się zobaczyć.
Kiedy oboje skończyli osiemnaście lat, Violetta przeprowadziła się do Madrytu.Nie zapomniała jednak o swoim najlepszym przyjacielu, którego na ten moment nie było stać na inne mieszkanie.Kiedy wyszedł z domu dziecka, nie miał pojęcia co ze sobą zrobić.Zobaczył Violettę siedzącą na ławce przed budynkiem, w którym mieszkał przez kilkanaście lat.Zabrała go ze sobą do nowego mieszkania.Kiedy minął rok, Leon znalazł nowe mieszkanie.Miał dobrą pracę i nareszcie mógł oddać dług swojej przyjaciółce.Mieszkali naprawdę (daleko) od siebie.W tym samym bloku, na przeciwko siebie.Dziewczyna wychodząc ze swojego mieszkania, miała przed sobą drzwi do mieszkania swojego najlepszego przyjaciela.Czy ktoś kiedyś użył w ich kierunku słowa miłość?Tak, ale raczej taka jak u rodzeństwa.Ale czy na pewno?Może tylko oni tak myśleli...Może to kiedyś się zmieni...a może nie?


_______________________________________________________________________________
Hej,hej,hej!
Postanowiłam zacząć prowadzić bloga...
Już od bardzo dawna chciałam to zrobić, ale nie wiem dlaczego się nie odważyłam.
No, ale cóż...żyje się raz!
Trzeba przyznać, że prologi to nie jest moja najmocniejsza strona.Wybaczcie mi!
Mam nadzieję, że spodoba wam się to opowiadanie.
xoxoxo
rosie

PS.Jeśli zostawisz po sobie ślad w komentarzu, naprawdę zmotywujesz mnie do napisania następnego rozdziału :)